Wracamy z naszym koszykiem recenzji. Tym razem jego trzon stanowią różnego typu przygodówki. Oprócz tego symulator i zręcznościówka.

Tym razem wyjątkowo tekst napisany przez dwie osoby. A Trip to Yugoslavia zrecenzował Michał, który spojrzał na ten eksperyment okiem studenta filmówki. Pozostałe cztery produkcje sprawdził Mateusz.


A Trip to Yugoslavia

Parafrazując klasyka „robić gry każdy może – trochę lepiej lub trochę gorzej…”. Jak jednak udała się współpraca Hades Productions (dewelopera odpowiedzialnego za Slender Anxiety) z… paczką polskich licealistów?

A Trip to Yugoslavia jest – jak większość tytułów garażowych – produkcją specyficzną. Rozgrywka opiera się na nagraniach wideo z żywymi aktorami, które układają się w pewną historię luźno nawiązującą do tematyki konfliktu w Jugosławii. Fabuła ma tu kilka zakończeń, które zależne są od wyborów gracza podjętych w czasie rozgrywki. Gdyby tego było mało, pojawiają się również elementy przygodówek point & click oraz sekwencje QTE. Brzmi całkiem dobrze, ale A Trip to Yugoslavia to obiektywnie produkt bardzo średni. Wspomniani powyżej żywi aktorzy to uczniowie liceum (a może i niektórzy z nich to gimnazjaliści?). Zabawnie więc wyglądają tu żołnierze-dzieci oraz młody główny bohater zarzynający swoich adwersarzy nożem lub kałasznikowem. Z przymrużeniem oka trzeba potraktować więc szczególnie sceny walki wyglądające jak ustawka po lekcjach i całą fabułę, która jest płytka i nieciekawa.

Najmocniejszy motyw w grze – nagrania wideo, z których skonstruowana jest cała produkcja – to zarazem najsłabsze ogniwo produkcji. Zdecydowanie ciekawszy jest natomiast system podsumowań misji, który ewidentnie bazuje na growym The Walking Dead. Szkoda jednak, że nie widzimy ile graczy wybrało inaczej i ile możliwych zakończeń jest jeszcze przed nami ukrytych. Wybory te mają jednak marginalne znaczenie i są w wielu miejscach nielogiczne. Najlepszym elementem są bez wątpienia sekwencje QTE podczas „zapierających dech w piersi” fragmentów, w których bohater ucieka (lub atakuje) oraz etapy point & click – gracz musi wtedy odnaleźć przedmioty, które pojawiają się w losowych miejscach. Nie mogę za to przyczepić się do różnych efektów specjalnych imitujących działanie kaset VHS (przewijanie, zakłócenia, etc) – tu widać kawał dobrej roboty. Z drugiej strony cały misterny efekt niszczą niebieskie tabelki z dialogami wyglądające jak wyjęte żywcem z RPG Makera lub produkcji na GameBoy’e.

Bad Dream: Coma

Pierwsza (tak przynajmniej mi się wydaje) przygodówka w portfolio PlayWay to produkcja zaskakująco udana. Bad Dream: Coma to dosyć mroczna i bardzo brutalna historia o, jak łatwo się domyślić, śnie lub śpiączce w której znalazł się główny bohater. Celem jest ucieczka ze świata, w którym nikt nie może umrzeć oraz rozwikłanie zagadki dlaczego kostucha opuściła to miejsce.

Bad Dream: Coma trzyma poziom przede wszystkim w kwestii designu. Minimalistyczna, ale jednak unikatowa oprawa wizualna dodaje grze klimatu i jest też kilka razy wykorzystywana przez gameplay. Warto też zwrócić uwagę na momentami dosyć specyficzne zagadki, które w logiczny sposób wynikają ze świata gry. Często przemieszczając się między lokacjami można zaobserwować jakieś zmiany, czasami wręcz należy nauczyć się danego miejsca, aby wszystko kontrolować. Ma to swój specyficzny styl, który przede wszystkim bardzo dobrze sprawdza się w praktyce.

Bad Dream: Coma to mniejsza produkcja, a więc można ją wrzucić w przerwy między większymi tytułami. Na pewno jakością się nie zawiedziesz. Patrząc po poziomie ostatnich premier wcale nie wykluczam, że umieścimy grę studia Desert Fox na liście najlepszych tegorocznych debiutów.

Train Mechanic Simulator

Skoro Car Mechanic Simulator jeszcze nie wyszedł, PlayWay próbuje jakoś zapełnić tę lukę. Tym razem wcielimy się w rolę mechanika taboru kolejowego. Gra korzysta z identycznej mechaniki co CMS, ale dodaje do niej też coś od siebie. Najciekawszym urozmaiceniem jest opcja wyjechania z warsztatu i przejechanie się po dosyć sporym obszarem, oczywiście sterując pociągiem. Celem zawsze jest odholowanie innej, zepsutej maszyny, a następnie naprawienie jej. Dodatkowo w przeciwieństwie do Car Mechanic Simulator 2015 twórcy zdecydowali się na “fabularne” zadania, a nie losowo generowane. Mi to pasuje.

Brzmi fajnie, ale nie bez powodu Train Mechanic Simulator nie powtórzył sukcesu Car Mecanic Simulator. Remontowanie samochodów jest fajne, bo niemalże każdy w prawdziwym życiu posiada taki pojazd i co jakiś czas ma potrzebę wykonania jakiejś naprawy. Chociaż zazwyczaj robi się to w serwisie, każdy posiadacz auta musi mieć pewną wiedzę na jego temat. Wirtualne naprawy są więc ciekawe. Z pociągami jest zupełnie inaczej. Mało kto zna się na pociągach na tyle dobrze, aby swobodnie poruszać się w takim środowisku. Gra traci więc sporo ze swojego uroku.

Train Mechanic Simulator jest więc produkcją zdecydowanie słabszą niż Car Mechanic Simulator. Sama mechanika jest jednak na tyle ciekawa, że bawiłem się z tą grą całkiem przyzwoicie. Osobom nowym w temacie zdecydowanie bardziej polecam mechanika samochodowego. Weterani serii ekipy Red Dot Games, o ile szukają czegoś nowego, powinni sięgnąć po TMS. W sumie innej opcji nie mają.

Tajemnice Scarlett: Przeklęte Dziecko

HOPA jak każda inna. Tyle w zasadzie można napisać w recenzji najnowszej produkcji chłopaków i dziewczyn z World-LooM. Na szczęście od dłuższego czasu nie grałem w żadną produkcję tego typu, a więc Tajemnice Scarlett sprawiły mi całkiem sporo przyjemności. To typowa produkcja z planu wydawniczego Artifex Mundi – ładna, dopracowana, ale na pewno nie tak dobra jak gry robione samodzielnie przez spółkę.

Pozytywnie zaskoczyła mnie historia, która trzyma całkiem niezły poziom (jak na warunki gier HOPA). W kilku miejscach dałoby się ją nieco lepiej poprowadzić, ale i tak zachęcała mnie do dalszej zabawy. Jeden element fabuły został tylko wrzucony bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, ale to akurat nieco inna sytuacja. Po zakończeniu widać, że Tajemnice Scarlett planowane są na nieco dłuższy cykl. Wszystko więc wyjaśni się nieco później.

Tajemnice Scarlett to klasyczna HOPA, która w żadnym stopniu negatywnie nie odbiega od standardów. Solida, niezbyt długa produkcja w sam raz dla fanów gatunku, którzy jeszcze się nim nie znudzili.

Gaben Kingdom

Jak się nie ma pomysłu na grę to się dorabia do niej kontrowersyjną/medialną otoczkę. W taki sposób zapewne powstało Gaben Kingdom. Założenia gry są proste. Wyobraź sobie Angry Birds, a konkretnie sposób wystrzeliwania ptaków. Teraz pomyśl, że lecące ptaszysko możesz złapać i w taki sam sposób wyrzucić w inne miejsce. Tak działa Gaben Kingdom.

Grę wyróżnia fakt, że rozgrywa się ona w steamowym świecie z królem Gabenem w roli głównej. Tak, tym Gabenem, założycielem Valve. Nie sądzę jednak, aby guru PCMR był zadowolony z takiego królestwa. Gra niestety nie ma sobą zbyt wiele do zaoferowania, często potrafi irytować (poziomem trudności wymagającym precyzji i sterowaniem, które tej precyzji nie gwarantuje lub wielokrotnym, dla mnie osobiście niezrozumiałym zachowaniem postaci po jej wystrzeleniu) i nudzi się po kilku krótkich planszach.

Na mobilkach może jeszcze miałoby to jakiś sens. Na PC już niekoniecznie, nawet przy cenie 2 dolarów. Takie pieniądze można wydać znacznie lepiej.

Michał Pajda & Mateusz Mucharzewski

Comments

comments