Recenzja My Brother Rabbit miała przynieść odpowiedź na pytanie, czy Artifex Mundi odnajdzie się w świecie innym niż gry HOPA. Problem w tym, że studio z niego nie wyszło.

Nowa produkcja Artifex Mundi reklamowana była jako gra przygodowa. Nie HOPA, do czego przyzwyczaiło nas studio. Jak to wyszło? Spójrzmy na gameplay. Gra podzielona jest na pięć obszarów, każdy składający się z kilku plansz. Dostęp do nich otrzymujemy stopniowo, wraz z rozwiązaniem kolejnych zagadek. Te z kolei ograniczają się do zbierania przedmiotów. Obserwując otoczenie musimy więc zbierać z niego różnego rodzaju graty, których odpowiednia liczba pozwoli na wykonanie jakiejś czynności. Zawsze wiąże się to z małą mini-gierką. Oprócz jednej wszystkie były bardzo sympatyczne. Tej czarnej owcy do tej pory nie rozumiem i cieszę się, że przypadkowo udało mi się wykonać zadanie.

Zbieranie przedmiotów ukrytych na planszy to klasyka dla gier HOPA. Mini-gierki również, zwłaszcza że większość znają na pamięć fani gatunku. Innych mechanik raczej nie ma. My Brother Rabbit nie oferuje zagadek związanych z łączenie przedmiotów czy używaniem ich w odpowiednich miejscach. Rozmawiając ze znajomym z redakcji gram.pl (pozdrowienia dla Adama) razem uznaliśmy, że My Brother Rabbit jest bardziej grą HOPA niż inne tytuły Artifex Mundi, które formalnie reprezentują ten gatunek.

Momentami więc rozgrywka zamienia się w klikanie po ekranie i próbę przypadkowego znalezienia nieco lepiej ukrytych przedmiotów. Po dłuższej chwili zaczyna to męczyć, stąd nie polecam przechodzenia gry na jednym posiedzeniu. Najlepiej podzielić sobie ją na 2-3 dłuższe sesje. Po 3-4 godzinach powinny pojawić się napisy końcowe. Przy odrobinie szczęścia wpadnie również calak, bo osiągnięcia są bardzo proste. Ja, nie wiedząc co należy zrobić, pominąłem raptem dwa.

To HOPA, ale czy to źle?

Nie. My Brother Rabbit, chociaż jego pojedyncze elementy są mało odkrywcze, jest produkcją niezwykle przyjemną. Nie skłamię jeśli napiszę, że bawiłem się lepiej niż ogrywając inne gry HOPA. Ogromna w tym zasługa fantastycznej oprawy wizualnej. Już poprzednie tytuły Artifex Mundi stały pod tym względem na wysokim poziomie. Teraz jednak studio dodało cudowny, surrealistyczny świat, który chce się obserwować w każdej sekundzie zabawy. Całość uzupełnia wspaniała muzyka Arkadiusza Reikowskiego, który kolejny raz potwierdził swoje wysokie umiejętności. Jednocześnie pokazał, że jest niezwykle elastycznym artystą, ponieważ muzyka skomponowana na potrzeby My Brother Rabbit znacząco różni się od tego, co znamy z jego poprzednich dokonań (m.in. ścieżka dźwiękowa do Layers of Fear czy Observer).

Jestem nieco zaskoczony tym, czym finalnie jest My Brother Rabbit. Nie mam jednak wątpliwości, że nie przeszkadza mi kierunek obrany przez Artifex Mundi. Chociaż studio nie odcięło się od znanych sobie mechanik (jedynie nieco pomieszało ich proporcje), cała reszta weszła na znacznie wyższy poziom. Widać, że twórcy chcieli stworzyć coś nowego i właśnie na tych polach My Brother Rabbit radzi sobie najlepiej – klimacie, designie i narracji.

Drobnym rozczarowaniem może być tylko fakt, że fabularnie jest to raczej coś na kształt baśni dla dzieci, a nie głęboka, wzruszająca do łez opowieść o chorej dziewczynce. Zdecydowanie zabrakło mi czegoś mocnego w zakończeniu, które sprawia wrażenie niedokończonego. Na tym polu można było oczekiwać nieco więcej, ale mimo wszystko i tak My Brother Rabbit to produkcja warta zagrania. Tu i teraz, nie na promocji.

Comments

comments