Wszystkiego mieć się nie da. Dlatego też Red Game nie posiada dobrego tytułu. Ma za to niezły gameplay.
Moja przygoda z Red Game Without Great Name nie była szczególnie długa. Wystarczy powiedzieć, że w czasie przejścia każdej planszy nawet nie zdążyły odblokować się wszystkie karty kolekcjonerskie na Steamie. Max dwie godziny zabawy, chyba że kogoś interesuje ukończenie wszystkich leveli na maksymalną ocenę. Ma jednak coś w sobie ta gra, skoro przy produkcji logicznej wytrwałem tyle czasu. Po kilku pierwszych poziomach chciałem Red Game wyłączyć. Zobaczyłem o co chodzi, jest nieźle, ale na razie tyle mi wystarczy. Coś mnie jednak podkusiło, aby przejść jeszcze jedną planszę. Z głośników leci nowy podcast (pozdrowienia dla ekipy PadCastu!), a więc czemu odrobinę nie przedłużyć sobie zabawy? No i w ten sposób na raz przeszedłem całe Red Game Without Great Name. Na tym w zasadzie powinien zakończyć się cały tekst. Ciężko o lepszą rekomendację.
Gry logiczne zazwyczaj nie grzeszą niezwykłymi pomysłami, ale akurat w przypadku Red Game jest inaczej. Design świata jak i gameplay świetnie się ze sobą komponują. Ta dwa elementy po prostu nie mogłyby istnieć osobno. Rozgrywce nie można odmówić również świetnej dynamiki. Poziomy nie są ani za długie, ani za krótkie. Idealne na dłuższą sesję jak i pięciominutową zabawę. Trudno jest odpowiednio wyważyć takie elementy jak szybkość akcji i poziom trudności, ale akurat w Red Game jakoś się to udało. Gdybym miał doszukiwać się powodów sukcesu tej produkcji wskazałbym właśnie na balans. Wszystko jest na swoim miejscu, każdy jeden element rozgrywki jest przemyślany.
Twórcy dosyć zgrabnie rozłożyli posiadane pomysły na 60 poziomów, na które składa się gra. Co jakiś czas do rozgrywki trafia jakaś nowa mechanika. Często w takich przypadkach deweloper próbuje zanudzić na śmierć gracza kolejnym rozwiązaniem, ale akurat w Red Game nie było tego problemu. Nie czułem również, aby jakieś pomysły na utrudnienie i/lub urozmaicenie rozgrywki był dodany na siłę, tylko po to aby nikt nie poczuł znudzenia. Udało się nawet na sam koniec gry nieco mnie zaskoczyć i wywrócić rozgrywkę do góry nogami. Obracająca się plansza przy produkcji wymagającej takiej precyzji to jednak spore wyzwanie. Dobrze, że ostatnie poziomy oferowały właśnie taką nową mechanikę, a nie miks wszystkich dotychczasowych pomysłów, który tylko utrudnia rozgrywkę.
O Red Game dużo mówi się w kontekście wysokiego poziomu trudności. Być może niektórzy przesadzają, ewentualnie są strasznie słabi. Gra wcale nie jest aż tak wymagająca. Całość, czyli 60 plansz przeszedłem w dwie godziny, co daje średnio dwie minuty na jeden poziom. Może ze trzy levele były nieco bardziej wymagające, z zresztą nie miałem większych problemów. Czasami zdarzyło się kilka razy zginąć, ale o frustracji nie było mowy. Ja z natury jestem spokojnym człowiekiem, ale mało rzeczy mnie tak irytuje jak wysoki poziom trudności w grach. W Red Game tego nie było. Oczywiście nie zmienia to faktu, że czasami trzeba się nieco więcej wysilić. Ostatecznie wszystko zależy od tego, czy jesteś dobry czy nie. Zazwyczaj przy grach z nieco wyższym poziomem trudności twórcom odbija i uznają, że ostatni poziom z jakiegoś powodu koniecznie musi być totalnym hardcorem. Autorzy Red Game chyba starali się, aby w ich przypadku było podobnie, ale na szczęście nie wyszło. Na ostatniej planszy dużo się dzieje i ginąłem częściej niż zazwyczaj, ale dałem radę dojść do końca bez wyplucia z siebie niezwykle kreatywnej wiązanki przekleństw.
Ładne i miłe jest to Red Game. Niby mała gierka z platform mobilnych, a przez dwie godziny zapewniła mi niezłą zabawę. Grałem na PC, ale optymistycznie uznaję, że na smartfonach i PS Vita gra sprawdza się tak samo dobrze. To jedna z lepszych produkcji logicznych dostępnych obecnie na rynku i warto dać jej szansę. Nic dziwnego, że iFun4All chce rozwijać ten pomysł i niedługo wyda Green Game: Timeswapper. Czekam, bo po Red Game Without Great Name nie czuję przesytu.
Zostaw odpowiedź