Ostatni wysyp polskich produkcji sprawił, że nowe rozszerzenie do Dying Light musiało chwilę poczekać. Udało mi się jednak ukończyć dodatek, a więc wreszcie mogę troszkę pochwalić i ponarzekać na pracę Techlandu.

Dobrze wrócić do Dying Light…

Jestem wielkim fanem produkcji Techlandu i z wielką przyjemnością wróciłem do niej po kilku miesiącach. Ogólnie to nadal genialna produkcja. Rozwalanie zombie sprawia ogromną przyjemność, zwłaszcza jak uda się stworzyć jakąś ciekawą broń. Bolączki podstawowej wersji nie zostały jednak naprawione. Przykładowo jeśli użyję linki z hakiem, aby dostać się na wyższą część ściany, po jej odczepieniu bohater nie zawsze chce się chwytać elementów otoczenia. Kilka razy przez to zginąłem. Mimo wszystko z grubsza The Following to stare dobre Dying Light.

… ale z drugiej strony to już nie to samo

Chociaż mechanika pozostaje niezmieniona, Techland zdecydował nieco namieszać w kilku innych kwestiach. Porzucony został chociażby Harran. Na wsi brakuje już miejsca na parkour, który był jednym z najlepszych elementów podstawki. Również misje pozbawione zostały ciekawych pomysłów. Początkowo rozgrywka wygląda następująco – jesteś tu nowy, a więc najpierw musisz zasłużyć sobie na naszą pomoc rozwiązując problemy okolicznych mieszkańców. W ten sposób pierwsze godziny stoją pod znakiem wykonywania zadań pobocznych. Misje fabularne z kolei nie są już tak kreatywne i wciągające jak te z podstawki. Wydaje się, że wszystkie dobre pomysły zostały wykorzystane wcześniej, a na dodatek zostało tyle, że starczyło wyłącznie na zakończenie.

Buggy…

Patrząc na mapę w grze wydaje się, że wioska nie jest specjalnie duża. W praktyce jednak przemieszczanie się przez ogromne pola to droga przez mękę. Na szczęście jest buggy, którym można poruszać się stosunkowo sprawnie. Twórcy zdecydowali się również na wprowadzenie kilku opcji rozbudowy pojazdu. Części psują się, a więc co chwilę trzeba szukać nowych elementów i tworzyć ulepszenia. Takie rozwiązanie idealnie pasuje do Dying Light, w którym crafting pełni dosyć istotną rolę.

… który jest męczący

Raz zdarzyło się, że odrodziłem się dwa kilometry od pojazdu. W grze ciągle nie ma szybkiej podróży, a więc maszerowanie taki kawał drogi było wkurzające. Sam buggy niszczy się również zdecydowanie za szybko. W ostatniej misji jest fragment, w którym muszę przejechać na czas określony kawałek drogi, a na końcu jeszcze się wspinać. Po drodze przeciwnicy strzelają do mnie, pojawia się też ogień, rozlane toksyny czy szarżujące zombie. Skończyło się na tym, że zginąłem. Gra jednak nie wczytuje ostatniego punktu kontrolnego, tylko cofa mnie do niego, a to duża różnica. Zaczynając podróż od początku mam już częściowo uszkodzone elementy pojazdu, a także zużyte paliwo, które również trzeba uzupełniać. Przy którejś z prób odpuściłem i szukałem w porzuconych samochodach części zamiennych oraz paliwa. Czas się skończył, cofnęło mnie do punktu kontrolnego, naprawiłem pojazd i mogłem próbować jeszcze raz. Dobrze, że byłem wtedy sam w domu, bo padło kilka niecenzuralnych słów na rozładowanie negatywnych emocji.

Pojawienie się buggy i przeniesienie akcji na wieś sprawiło, że poruszanie się po terenie jest zupełnie inne niż w podstawce. W tym wypadku gorsze. Jeszcze bardziej odczuwalny jest też brak szybkiej podróży. Niekiedy gra wysyłała mnie z jednego końca mapy na drugi, przez co więcej czasu spędzałem ja jeździe niż tym co w Dying Light najważniejsze. Przy okazji, The Following jest również wyraźnie trudniejsze niż podstawka. W tym wypadku opinie pewnie będą podzielone, ale dla mnie to nie jest wielki atut.

Historia, która wywraca wszystko do góry nogami

Fani serii Mass Effect pewnie pamiętają DLC The Arrival to drugiej części trylogii. Jego największą atrakcją było to, że pełnio rolę fabularnego pomostu między ME2, a ME3. Z The Following jest podobnie. Scenariusz od samego początku mocno intryguje i napędza do dalszej zabawy. Pomysł z wprowadzeniem dziwnego kultu do takiej gry był po prostu genialny. Wszystkie bolączki dodatku da się jakoś przeżyć dla zakończenia. Finał podstawki był dla wielu sporym rozczarowaniem, ale z The Following jest zupełnie inaczej. Ostatnia misja ma w sobie pomysł nie tylko na rozgrywkę, ale przede wszystkim niespodziewane zwieńczenie fabuły. Oczywiście nic zdradzać nie będę, ale zakończenie na pewno będzie miało ogromne znaczenie w kontynuacji. Trudno mi wyobrazić sobie kogoś, kto nie czułby zaskoczenia widząc ostatnie sceny The Following.

Ale… ?

Nie ma żadnego ale. The Following ma swoje minusy spowodowane kilkoma nietrafionymi pomysłami na urozmaicenie rozgrywki. Miło, że Techland chciał zaoferować graczom coś nowego i nie poszedł na łatwiznę, ale niestety wyszło jak wyszło. Mimo wszystko fundamenty to nadal świetne Dying Light, w dodatku ulepszone interesującą historią, która nabiera szaleńczego tempa w ostatnich scenach. Fani podstawki nie mają absolutnie żadnej wymówki, w The Following trzeba zagrać. Jeśli jednak ktoś odbił się od gry wcześniej, dodatek tym bardziej mu się nie spodoba.

Mnie tylko zastanawia jak teraz potoczy się historia Dying Light. Po zakończeniu The Following jeszcze mocniej nie mogę się doczekać kontynuacji.

Comments

comments