Warning: A non-numeric value encountered in /home/graczpos/domains/graczpospolita.pl/public_html/wp-content/themes/valenti/library/core.php on line 1593
Bulletstorm od momentu pierwszej zapowiedzi był produktem innym niż wszystkie. Z jednej strony gameplay niekoniecznie nastawiony na zwykłe zabijanie, a robienie tego w sposób efektowny i oryginalny. Z drugiej strony People Can Fly, w przeciwieństwie do innych polskich developerów, miało do dyspozycji rekordowe na skalę kraju pieniądze, ogromne wsparcie marketingowe Epic Games i EA, a także prawdopodobnie najlepszą (a na pewno najpopularniejszą) technologię dostępną na rynku, czyli najnowszą wersję silnika Unreal Engine. Branża jest jednak bezwzględna niemal dla każdego przejawu innowacji. Czy zatem całkowicie inny od wszystkiego Bulletstorm znalazł swoje miejsce na trudnym rynku?
Bulletstorm promowany był hasłem „Kill with skill”. Slogan ten idealnie pasuje do tej produkcji, oddając całą jej innowacyjność. Jak to działa w praktyce? Otóż po około pół godziny gry zdobywasz smycz, którą możesz przyciągać do siebie przeciwników czy niektóre obiekty. Dowiadujesz się, że wbudowana w nią SI ocenia to, w jaki sposób pokonujesz przeciwników. Dzięki temu za zwykłe zabójstwo dostajesz marne 10 punktów, ale jeśli zrobisz to w niekonwencjonalny sposób możesz liczyć na zdecydowanie większą nagrodę. Po co to wszystko? Po to, aby czerpać dodatkową radochę ze zdobywania nowych skillshotów, ale i ułatwić sobie zabawę. Amunicji pozostawionej przez przeciwników jest niewiele, tym bardziej że często na swojej drodze spotykasz wrogów, którzy nie są uzbrojeni (co nie oznacza, że bezbronni). Zdobywając więc punkty możesz raz na jakiś czas wydać je na amunicję, kupno nowych pukawek, ulepszenia, czy nabyć dopalacze, czyli swego rodzaju alternatywny atak, który odpowiednio użyty potrafi w mgnieniu oka zniszczyć kilku przeciwników naraz. Dzięki takiemu rozwiązaniu miałem dodatkową motywację do wykonywania skillshotów. System ten mógłby jednak być nieco lepiej wykonany. Mimo że bardzo się starałem, kilkakrotnie brakowało mi punktów na amunicję, przez co musiałem korzystać tylko ze zwykłego kopniaka, bo nie miałem czym strzelać. Szkoda również, że developer nie wprowadził większej liczby ulepszeń do odblokowania, na przykład zwiększenie wytrzymałości bohatera.
Skillshoty, czyli efektowne sposoby pokonywania przeciwników, nagradzane odpowiednio dużą pulą punktów, dzielą się na grupy. Każda z raptem kilku rodzajów broni (arsenał mógłby być nieco większy) ma swoje skillshoty, do tego dochodzi kilka związanych z otoczeniem i konkretnymi sytuacjami (na wykonanie kilku z nich masz tylko jedną okazję w czasie kampanii). Jest nawet grupa skillshotów, których opis jest niedostępny, co moim zdaniem jest nieco głupie, ponieważ bez poradnika jest praktycznie niemożliwe wykonanie ich wszystkich. Ogólnie jednak system efektownego zabijania przeciwników działa bardzo dobrze. Często starałem się zmieniać broń, szukałem w otoczeniu miejsc, które mogły mi pomóc zdobyć dodatkowe punkty, a przede wszystkim wciąż zaglądałem na listę skillshotów, aby sprawdzić co muszę jeszce zrobić. Z czasem nabrałem takiej wprawy, że automatycznie mieszałem różne kombinacje, wykonując efektowne combosy. System ten spodobał mi się do tego stopnia, że zabijając przeciwnika w zwykły sposób czułem, że to co robię jest po prostu nudne. Skillshoty mają jednak jedną wadę – praktycznie ani razu nie umarłem z powodu braku umiejętności, zawsze przyczyną było moje kombinowanie i chęć zdobycia dodatkowych punktów. Jeśli więc będziesz miał okazję grać w Bulletstorma, odradzam wybieranie na początek wysokiego poziomu trudności. Mimo że skończyłem grę na średnim, nie sądzę, aby wybranie najniższego było czymś złym. Wręcz przeciwnie, przy takich ustawieniach możesz czerpać jeszcze większą przyjemność z wykonywania skillshotów, ponieważ przy trudniejszych akcjach nie będziesz musiał przejmować się pozostałymi przeciwnikami.
Kampania fabularna okazała się bardzo miłym zaskoczeniem i to z dwóch powodów. Po pierwsze, fabuła, która nie tylko istnieje dla zasady, ale stanowi ważny element gry. Głównym bohaterem jest Grayson Hunt, niegdyś dowódca elitarnego oddziału wykonującego ważne misje dla wojska, obecnie kosmiczny pirat za którego głowę wyznaczona jest ogromna nagroda. Poznajesz go w momencie, w którym razem ze swoim oddziałem trafia na statek swojego byłego przywódcy, generała Sarrano. Jako że z pewnego bardzo ważnego powodu obaj panowie nie darzą się sympatią, Hunt postanawia zniszczyć jego statek, mszcząc się tym samym za pewne bardzo nieprzyjemne zdarzenie sprzed kilkunastu lat. W wyniku tej decyzji oba statki rozbijają się na planecie, na której przed laty pewna korporacja postanowiła zbudować miasto. Aby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, scenarzysta (a dokładniej znany fanom komiksów Rick Remender) postanowił okaleczyć Ishiego, jednego z członków zespołu Hunta, który po ekspresowej operacji otrzymuje SI zamiast części mózgu. W ten sposób traci on w dużym stopniu kontrolę nad samym sobą, przez co nie chce dopuścić do tego, aby Hunt zabił Sarrano, który w tym momencie okazuje się jedynym możliwym „sposobem” ucieczki z, jak się później okazuje, bardzo nieprzyjemnej okolicy. Na dalszym etapie zabawy do ekipy dołącza Trishka, członkini ekipy Sarrano, której cudem udało się przetrwać awaryjne lądowanie. W takim niezwykle barwnym i oryginalnym towarzystwie przyjdzie Ci spędzić kilka ładnych godzin. Biorąc pod uwagę dialogi między bohaterami oraz sytuacje, w których się znajdą, na pewno nie będziesz się nudzić. Dzięki specyficznemu, czasami brutalnemu i prostackiemu humorowi, nie raz zdarzyło mi się parsknąć śmiechem. Bulletstorm zdecydowanie jest śmieszny, ale mimo wszystko historia jest jak najbardziej poważna. Co najważniejsze wciąga, a nie stanowi jedynie marnego tła. Może nie jest to najlepsza fabuła, jaką spotkałem w grach, ale mimo wszystko widać jak na dłoni, że developerowi zależało na opowiedzeniu ciekawej historii.
Drugim elementem kampanii, który pozytywnie mnie zaskoczył, jest długość rozgrywki. Byłem zdziwiony, gdy gra po kilku godzinach „nie chciała się skończyć”. Niestety Bulletstorm nie generuje dokładnych statystyk, ale mogę bez wahania stwierdzić, że napisy końcowe zobaczyłem po ponad 10 godzinach zabawy. Co jednak najważniejsze, przez cały ten czas dobrze się bawiłem otrzymując ciekawe akcje, nowe lokacje czy kolejne urozmaicenia. Bulletstorm zdecydowanie nie należy do grona gier, które oferują kilka godzin ciekawej rozgrywki i drugie tyle nudy. People Can Fly ewidentnie wzięło sobie do serca maksymę A. Hitchocka, wg którego dobry film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno już tylko rosnąć. Taki jest właśnie Bulletstorm – szybki, efektowny i, w przeciwieństwie do serii Call of Duty, nie zawsze tempo i akcję przyspiesza skryptami. Często to sam gracz, a dokładniej to co on zrobi decyduje o tym, czy na ekranie dzieje się dużo, czy bardzo dużo.
Kampania nie pozwoli Ci szybko odejść od konsoli, ale po zobaczeniu tego, co developer przygotował na zakończenie przygody Hunta, zabawa się nie kończy. Wszystko za sprawą trybu Echo. Obrazując go w skrócie, jest to kilka lokacji wyciętych z kampanii pozbawionych cut-scenek. Tylko Ty i przeciwnicy, no i oczywiście skillshoty, bo to one są w tym trybie najważniejsze. Zabawa polega na tym, aby w krótkim fragmencie nabić jak najwięcej punktów. Wynik jest sumowany, przeliczany na gwiazdki (maksymalnie można zdobyć 3) i umieszczany w tabeli wyników, więc jeśli nie lubisz widzieć swojej ksywki z rezultatem gorszym niż Twoich znajomych, będziesz go masterował, szukając coraz bardziej efektywnych sposobów na zdobywanie punktów. Początkowe plansze są dosyć proste, łatwo jest w nich zdobyć komplet gwiazdek, ale im dalej, tym więcej kombinowania. W taki relatywnie prosty i szybki sposób twórcom udało się stworzyć nowy, bardzo wciągający tryb, który zapewnia kilka dodatkowych godzin świetnej zabawy. Wprawdzie miło by było, gdyby kilka map było stworzonych specjalnie pod ten tryb, a nie wyciętych z singla, ale mimo wszystko pomysł, jak i wykonanie należy ocenić bardzo wysoko.
W ostatnim czasie rynek tak ewoluował, że praktycznie nikt nie wydaje gier bez trybu multiplayer. We wstępie napisałem, że Bulletstorm to produkcja inna niż wszystkie, dlatego na przekór obecnym trendom zabawa wieloosobowa została ograniczona jedynie do trybu Anarchy, czyli kolejnej wariacji Hordy znanej głównie z serii Gears of War. Developer postanowił jednak, że sztampowe zabijanie kolejnych fal przeciwników to za mało. Aby przejść do kolejnej fali należy nie tylko pokonać wszystkich wrogów, ale przede wszystkim zdobyć odpowiednią liczbę punktów za skillshoty. Nie jest to jednak proste. Po pierwsze, na mapie panuje wszechobecny chaos. Mimo że zdobyte przez wszystkich graczy (dokładnie czterech) punkty sumują się, każdy i tak ma swoje konto, więc często nie mogłem po prostu złapać smyczą wroga i go efektownie wykończyć, ponieważ ktoś „ukradł” mi przeciwnika. Jeśli więc będziesz miał taką możliwość, ogranicz się do zabawy w gronie znajomych. Dzięki temu nie tylko będziesz lepiej się bawić, ale przede wszystkim dzięki komunikacji głosowej grupa będzie mogła zdobyć więcej punktów. Anarchy mimo wszystko sprawia wiele frajdy, ale podobnie jak inne wersje gearsowej Hordy, zabawa z przypadkowymi ludźmi jest znacznie słabsza od sieczki w gronie znajomych.
Przed premierą Bulletstorm spodziewałem się perfekcyjnego wykonania kwestii technicznych. Warszawskie studio People Can Fly miało do dyspozycji nie tylko świetny silnik, ale przede wszystkim pełne wsparcie twórców Unreal Engine. Przedpremierowe screeny wyglądały wręcz rewelacyjnie. W praniu oprawa okazała się jednak troszkę mniej efektowna. Oczywiście widoki momentami zmuszają do tego, aby się zatrzymać i na nie patrzeć, lecz mimo wszystko spodziewałem się czegoś więcej. Ogólny wizerunek poprawia design świata. Mimo że miasto, w którym spędzisz większą część rozgrywki, jest mocno zniszczone, nie brakuje w nim zielonych akcentów w postaci bujnej roślinności. Wygląda to nieco jak Gears of War pomalowane farbkami, co należy traktować jak komplement. W końcu jak uczyć się, to od najlepszych. Dobre wrażenie wywarła na mnie również muzyka. W odpowiednich momentach szybka, innym razem wolniejsza, a przede wszystkim idealnie pasująca do tego, co dzieje się na ekranie. Kompozytorzy wykonali świetną robotę, podobnie jak dźwiękowcy oraz aktorzy podkładający głos pod postacie.
Na Bulletstorma czekałem z niecierpliwieniem i nie zawiodłem się. Kampania jest długa i pełna akcji, skillshoty dają ogromną radość, a pozostałe elementy, takie jak grafika czy fabuła, mimo że nie są idealne, również prezentują się okazale. Mam nadzieję, że gra polskiego teamu nie będzie kolejną nieudaną próbą zawojowania rynku czymś nowym, zaś sama produkcja znajdzie odpowiednio dużą liczbę nabywców, co da zielone światło drugiej części. Bulletstorm ma oczywiście niedociągnięcia, takie jak chociażby brak tradycyjnego multiplayera. Mam nadzieję, że ewentualny sequel poprawi te błędy. Zanim jednak zostanie on zapowiedziany, sugeruję Ci udać się do sklepu po nową grę People Can Fly. W czasach licznych klonów serii Call of Duty, Bulletstorm jest powiewem świeżości w nieco skostniałym gatunku FPS.
Plusy:
+ skillshoty
+ długość rozgrywki
+ oprawa graficzna i dźwiękowa
+ świeże podejście do gatunku FPS
+ tryb Echo
Minusy:
– brak tradycyjnego multiplayera
– drobne niedociągnięcia
Zostaw odpowiedź