Wszyscy wiedzą, że Indie to zagłębie taniej siły roboczej, ale też piractwa. No bo po co wymyślać i tworzyć grę, jak można zrobić jej klona lub co więcej, ukraść i umieścić w sieci jako własną produkcję.
Brzmi absurdalnie, ale to codzienność dla studiów w cywilizowanych krajach. Niestety taki los spotkał m.in. produkcje poznańskiego studia BlackMoon Design. I nie chodzi o jedna grę, ale WSZYSTKIE ich dzieła stworzone w HTML5. Kradzione kopie bez problemu wylądowały w Microsoft Store. Jak do tego doszło – zapytałem Roberta Podgórskiego, szefa polskiego studia.
„To niestety taka przypadłość przeglądarkowych gier w html5. Ponieważ cały kod gry to strona internetowa, łatwo sobie kod gry zapisać u siebie na dysku (file->save as:). Mając tak >zajumaną< grę możesz ją sobie umieścić u siebie na stronie (co się zdarza bardzo często), albo przekształcić w apkę na iOS, Androida czy Windows Phone. Zazwyczaj takie kradzione gry nie pozarabiają więcej niż parę dolarów, ale w niektórych krajach jest to wystarczająco dużo, żeby się na coś takiego połasić. W większości przypadków złodzieje wrzucają grę jak leci – przestałem już nawet liczyć ile takich >chwaścików< się pojawia na sklepach.” – mówi szef BlackMoon Design.
Po twoim tweecie i reakcjach polskiego – i nie tylko – środowiska gamedevowego widzę, że sytuacja ta zwróciła twoją szczególna uwagę, choć to nie pierwszyzna.
„Ten, o którym tweetowałem poszedł krok dalej i zlepił sobie ikonę – wykorzystując postacie z Duke Nuke’em, Sonica i Mario – położyło mnie to ze śmiechu, więc dlatego zasłużył na wzmiankę. Nie dziwi mnie zupełnie, że ktoś z Apple czy Microsoftu nie zna naszych gier, ale jakim cudem na sklepie przeszła ikona z postaciami z Duke Nuke’em czy Sonic’iem? Kto to sprawdza?” – mówi Podgórski.
Sprawa wydaje się prosta. Mamy złodzieja oraz twórcę, więc wyjaśnienie tego bezpośrednio w sklepie to pewnie kilka kliknięć. W ogóle zastanawiam się, jakim cudem przeszło to przez weryfikację Microsoft Store. Bo jeśli przechodzą takie kwiatki – przecież w nazwie jest nawet „Blackmoon Games” (!), to wygląda na to, że wielki MS ma zerowe pojęcie o zawartości swojego sklepu. Dzięki temu złodzieje z ClipinApps wrzucają bezpłatny zestaw 50 kradzionych gier online pod swoim szyldem.
„W tym wszystkim wkurzające jest nie tyle działanie >jumaczy<, którzy zapisują gry i wrzucają je na sklepy – tylko działanie samych sklepów. Zdjęcie takiej nielegalnie wrzuconej gry to udręka z wypełnianiem stosu formularzy – to raz. Dwa – kiedy próbowałem samemu opublikować nasze gry w sklepach, dostałem w kilku przypadkach rejecta – z powodu tego, że nasze gry naruszają prawa gier w sklepie. Czyli np. Google przepuściło bez problemu 12 wersji ukradzionej gry, a przy próbie wrzucenia naszej dostawaliśmy odmowę.” – dodaje Robert Podgórski.
Czy ja dobrze rozumiem? Pirackie wersje są zatwierdzane, a oryginał odrzucony, bo narusza prawa kradzionej gry, która jest w sklepie? No brawo! Pełen profesjonalizm i dbanie o swoich partnerów, dzięki którym sklepy zarabiają pieniądze. Ale problem jest szerszy i zdarzają się inne skandaliczne akcje. Jedna z nich dotknęła grę 60 seconds! innego polskiego studia Robot Gentelman.
„Dominik Gotojuch na Gamasutrze opisywał podobną akcję z udającym ich grę 60 seconds! malware na Androida. I to na dużo większą skalę, ale też pokazujący jak dziurawe jest sito sklepów. Po wydaniu 60 Seconds! na iOS, na Adroidzie pojawił się programik >60 Seconds To Survive<, który udawał grę, ale jedyne co robił to wyświetlał obraz głównego menu zrypany z iOS i po tapnięciu czegokolwiek spamił setkami reklam.” – opowiada Podgórski.
Z danych Goolge Play wynika, że spamerską apkę „60 Seconds To Survive” pobrało od 100 do 500 tysięcy ludzi. Sporo. Przekłada się to także na konkretny zarobek. Niestety i w tym przypadku okazało się, że sklep jest totalnie nieogarnięty. Zgłoszenie od Robot Gentelman o naruszeniu praw wyszło 13 stycznia, a interwencja giganta nastąpiła… 10 dni później. Sukces! – chciałoby się krzyknąć. Tylko, że tego samego dnia pojawił się kolejny klon. Dzień później kolejne dwa…
Wracając do BlackMoon Design, studio nie zamierza dochodzić odszkodowania, bo to same koszty i zapewne mnóstwo zmarnowanego czasu. Znalezienie prawnika w Indiach, proces, użeranie się z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości i zapewne mizerny efekt końcowy. A co na to Microsoft Store? Milczy. Robert oznaczył ich na Twitterze, bo na wypełnianie stosu papierków nie ma czasu i ochoty. Jak obstawiacie, ile minie czasu nim cos z tym problemem zrobią?