Miałem duże nadzieje co do Get Even. Gliwickie studio The Farm 51 naobiecywało wiele, trailer i pokazanie rzeczywistego – dzięki fotogrametrii – świata zachęcały do zapoznania się z grą i mimo, że po pokazie wiem raczej niewiele, mój apetyt znacznie wzrósł. I to niepokojąco.
Sama wyprawa na Gamescom była wyjątkowym wyczynem, bo 7 godzin spędzonych w samochodzie i korkach może wykończyć każdego. Do tego bieg po olbrzymich halach by trafić do strefy biznesowej, gdzie była prezentowana gra. Kilka minut spóźnienia okazało się atutem, bo pozwolono mi pograć dłużej – na moim slocie i w przerwie pomiędzy kolejną turą dziennikarzy. Ale do brzegu.
Na początku rozgrywki dowiedziałem się, że porwano dziewczynę, którą docelowo mam znaleźć. Po co, dlaczego, kto to jest – nie wiem. W trakcie ogrywania dema odbiłem ją dość szybko, ale zastanawiam się czy to była retrospekcja, celowe skoki po scenariuszu czy wizja głównego bohatera. Black, bo tak nazywa się weteran wojenny którego poczynaniami kierujemy, także ma pewien problem. Chodzi o dziwne wizje oraz nieznaną osobę, która pojawia się w mijanych telewizorach. Taka namiastka filmu Piła, choć nie wiem z jakim zakończeniem.
Get Even ma wyglądać bardzo prawdziwie, bo zastosowano technologię fotogrametrii, przenoszącą wygląd świata do wirtualnej rzeczywistości. Przykład tego mieliście w Zaginięciu Ethana Cartera studia The Astronauts, gdzie efekt po prostu powalił. I tak samo jest w Get Even. Budzę się w jakiejś obskurnej norze, ruinach budynku, a w głowie pojawiają się tylko pytania. Co ja tu robię, jak się tu znalazłem i o co w ogóle chodzi. Już na wstępie muszę powiedzieć, że lokacje robią wrażenie. Ruina jest naprawdę obleśna, a piwnice nie zachęcają do kolejnych kroków. Brud, syf, porozrzucane graty i popisane ściany. Widać, że robili to Polacy – chyba, że Get Even dzieje się w Polsce, bo na jednym z murów znalazłem swojsko brzmiący napis „Król Julian”. No bo wątpię, by postaci animowanych Pingwinów z Madagaskaru tu były. Ogólnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
W ręku miałem smartfona oraz pistolet, ale okazało się, że częściej korzystam z tego pierwszego. Urządzenie wyjątkowo przydatne, bo kierujące mnie na ważne poszlaki, które po zeskanowaniu analizował dla mnie komputer, odzywając się damskim głosem. Od napisów na ścianie, po niedopałek papierosa, drona i ślady, każda poszlaka mogła prowadzić dalej. Telefon miał także inne, bardzo przydatne funkcje. Latarkę, lampę ultrafioletową – do wykrywania śladów butów, miernik ciepła – przydatny przy badaniu przepalonych kabli, czy oczywiście mapę. Podczas dema korzystałem ze wszystkich jego funkcji i to bardzo intensywnie. Kolejny korytarz i znów sprawdzanie czy nie czai się tu wskazówka. Po chwili robiłem to już automatycznie, bawiąc się w eksploratora urbanistycznych budynków. Wielokrotnie przemieszczałem się tym samym korytarzem i co ważne, backtracking się nie nudzi, bo zawsze szukałem zupełnie czegoś innego.
Podczas swojej blisko godzinnej wędrówki zwiedziłem tylko kilka budynków. Od wspomnianych ruin, poprzez swego rodzaju bunkier, opuszczony szpital dla obłąkanych, po długie podziemne korytarze. Ale były też bardzo ładnie wyglądające przestrzenie pod gołym niebem. Co prawda prowadziły z budynku do budynku, były ograniczone różnego rodzaju ogrodzeniami, ale miały pełno detali. Drzewa, krzaki, śmietniki, worki ze śmieciami, wytarte ścieżki. Wyglądało to naprawdę dobrze.
Po Get Even spodziewałem się dużej ilości strzelania, a tu bardzo miła niespodzianka. Podczas dema nastawionego na eksplorację i dochodzenie, zabiłem tylko pięć osób. Na początku był to niczego nieświadomy strażnik. Pistolet z tłumikiem, strzał w głowę i po zawodach. Dalej kolejny straceniec i dwóch żołnierzy (najemników?) pilnujących porwanej dziewczyny. Wtedy to wykorzystałem CornerGun, karabin „łamany” w połowie i strzelający zza rogu. Stoisz bezpiecznie za osłoną, wystawiasz takie cacko i żadna kula ci nie straszna. Podczas odbijania dziewczyny włączył się slo-mo, ale nie wiem czy będzie to umiejętność bohatera czy przypisany skryptem scenariusza moment w grze. Nim jednak wykończyłem wspomnianą dwójkę, zginąłem chyba ze trzy razy. Zdaje się, że Get Even nie będzie prostą strzelaniną.
Podczas przebywania w szpitalu odkryłem dziwnego rodzaju wszczep/okulary na mojej twarzy. Narrator z telewizora uspokajał mnie, ale bądź tu opanowany jak nie wiesz co i jak, a przystojną buźkę „ozdabia” kawał metalu. W opuszczonym szpitalu psychiatrycznym spotkałem takich jak ja. Zagubionych, uwięzionych, w objęciach obłędu i z tym czymś na głowie. Uwolniłem nawet jednego, ale chwilę później zaatakował mnie, więc musiałem uspokoić go posiłkiem z ołowiu. A może to nie był on, tylko ktoś inny? Czy był dobry czy zły? Nie wiem, ale jak ktoś leci na mnie z deską, to wolę wpierw strzelić a później pytać.
Blisko godzina z Get Even i w głowie mętlik. Nastawiłem się na strzelanie, a tu taka niespodzianka. Co prawda wyczekiwałem pokazu, ale nie spodziewałem się efektu wow. Jest niepokojąco, dźwięki na słuchawkach mocno wpływały na moje zmysły i mimo, że wiem mało, lekko liznąłem gry, to chcę więcej. To nie jest symulator chodzenia, a raczej thriller z elementami szpiegowskimi i strzelaniem na dokładkę. Jeśli tak będzie wyglądać cała gra, to ja nie mam pytań. Zdecydowanie najbardziej pozytywne polskie zaskoczenie Gamescomu. Niestety na premierę trzeba czekać do wiosny 2017 roku, ale Get Even już wylądowało na mojej liście „muszę zagrać”.
Gra ma też trafić na urządzenia VR, ale nie wiem czy jest jej to potrzebne. Dynamika niektórych scen może być przeszkodą dla wirtualnej rzeczywistości, chyba że The Farm 51 szykuje zupełnie inną i przebudowaną wersję.
PS. Wielkie dzięki dla Wojciecha Pazdura z The Farm 51, który w ostatniej chwili załatwił mi możliwość ogrania Get Even. Równie wielkie podziękowania dla Morgane Ah Kong z Bandai Namco, która była cierpliwa i znalazła miejsce w teoretycznie wypełnionym do granic możliwości grafiku.