Chociaż w momencie premiery ominęliśmy ten tytuł, z kilku powodów warto było do niego wrócić. Sprawdzamy więc czy Lust for Darkness straszy.
Dlaczego nie recenzowaliśmy produkcji Movie Games w momencie jej premiery? Po pierwsze, gra wyszła tylko na PC, a my jednak jesteśmy bliżej konsol. Po drugie, po prostu nie możemy testować wszystkiego. Było jednak kilka powodów, dla których warto wrócić do tematu. Pierwszym jest niezła sprzedaż. Przy niewielkim budżecie kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy to dobry rezultat. Kolejna sprawa to niedawno wydana wersja na Switcha, która również szybko zaczęła na siebie zarabiać. Postanowiłem więc odkurzyć mojego „Pstryka” i sprawdzić czy faktycznie Lust for Darkness warte jest uwagi.
Pierwsza rzecz jaką warto wiedzieć o tej grze jest następująca – mimo iż z definicji jest to horror, w czasie gry nikogo raczej nie przestraszy. To nie jest poziom produkcji Bloober Team. Lust for Darkness trzeba odbierać w kategorii walking symulatora nastawionego na historię, a nie grozę. Ta z kolei jest punktem charakterystycznym gry i zapewne źródłem jej sukcesu. Movie Games przygotowało produkcję opowiadającą o porwaniu kobiety przez kult oparty na przyjemności seksualnej. W grze widzimy więc nagie kobiety, pary w trakcie stosunku, a nawet gołych mężczyzn ze wzwodem. Pamiętacie jak w GTA IV pokazany był penis? To trwało 1-2 sekundy i w tamtych czasach szokowało. W Lust for Darkness takie widoki to norma. Może to i dobrze, że gra nie ma zbyt szczegółowej grafiki, ponieważ podobne sceny mogłoby być odrzucające dla części graczy. Z komercyjnego punktu widzenia taka tematyka zapewne była źródłem sukcesu gry.
Pod względem mechaniki Lust for Darkness to nic, co chociaż minimalnie odbiega od fundamentów gatunku. Przez całą rozgrywkę w zasadzie idziemy przed siebie, od czasu do czasu podnosząc jakiś przedmiot. W kilku miejscach pojawiają się sekwencje „skradankowe”. Przykładowo na naszej drodze pojawia się potwór, którego musimy unikać. W praktyce trzeba wcisnąć sprint i biec przed siebie. Nic szczególnie wysublimowanego. Na pewno nie podnosi to ciśnienia tak mocno jak ucieczki przed potworem w Layers of Fear 2. W zasadzie to nic w tej grze nie podnosi ciśnienia.
Może w takim razie fabuła? Szczerze mówiąc to jedyne co trzymało mnie w czasie rozgrywki. Do samego końca tej krótkiej kampanii chciałem poznać kulisy poszukiwań porwanej kobiety. Nie będę ukrywał, że zakończenie mnie nie zachwyciło. Całe szczęście, że przejście gry zajmuje raptem 2 godziny, bo inaczej byłbym bardzo rozczarowany. Nie mogę więc napisać, że warto w Lust for Darkness zagrać dla fabuły. Z drugiej strony jeśli ktoś poszukuje opowieści na jeden wieczór, produkcja Movie Games jest jakąś alternatywą.
Osobny akapit warto poświęcić na port na Switcha. Niestety znowu będę musiał poznęcać się nad konsolą Nintendo. Nie ukrywam swojego rozczarowania poziomem wykonania tego sprzętu i Lust for Darkness jest niestety kolejną grą, na której się to odbija. Przede wszystkim w kilku miejscach produkcja cierpi na zbyt długie wczytywanie się tekstur. Oprócz tego miałem problemy z nadmiernie czułym analogiem. Niekiedy nacelowanie na szufladę, którą chciałem otworzyć, było męczące. Oczywiście można te problemy zwalić na port, za który odpowiada studio SimFabric. Z drugiej strony takie sytuacje widzę regularnie na Switchu. Na innych konsolach one nie występują.
Lust for Darkness to gra zrobiona szybko, tanio i po linii najmniejszego oporu. Nie straszy i finalnie niewiele nadrabia historią. Jedyne co powoduje relatywnie spore zainteresowanie tym tytułem to kontrowersyjna tematyka. Czy to wystarczy, aby sięgnąć po tę grę? Polecam jedynie wtedy, kiedy będziecie mieli ograne wszystkie horrory od Bloober Team. Lust for Darkness to inna, niestety dużo słabsza liga.