Pierwszy raz w Apocalipsis: Harry at the End of the World grałem na ubiegłorocznym gamescomie w Kolonii. Już wtedy gra studia Punch Punk Games prezentowała się świetnie, jednak nie było mi dane poznać głębokiej historii, którą przygotowali twórcy.
Interpretacji Apokalipsy św. Jana jest wiele, a wszystko przez to, że jest jedną z najtrudniejszych do zrozumienia ksiąg biblijnych. I właśnie m.in. nawiązaniami do niej inspirowali się twórcy Apocalipsis, chcąc przedstawić swoją wizję świata na skraju upadku. I to trzeba im oddać, wyszło znakomicie. Bo to nie jest gra radosna, pełna humoru, pozytywnych emocji.
Utrata ukochanej to dla wielu dosłowny koniec świata. I właśnie w takim miejscu pojawiamy się w życiu Harry’ego. Chłopak nie potrafi pogodzić się ze stratą i rusza w daleką, niebezpieczną wyprawę, by rzucić wyzwanie śmierci. Na swojej drodze spotyka niesamowite stworzenia, ucieka przed ostrzałem, walczy z Krakenem i przede wszystkim używa przedmiotów i rozwiązuje zagadki. Klasyczny point & click. Te ostatnie prezentują skrajnie różny poziom, od bardzo prostych, „rozwiązujących się samodzielnie”, po wyzwania powodujące chwilowe zacięcie. Ale nie jest źle, jak taki dziad jak ja sobie poradził. Podobnie z używaniem przedmiotów. Wystarczy logiczne myślenie i spostrzegawczość, a większość zadań pęka przy pierwszej próbie. Gra się przyjemnie, ale niestety dość krótko. Na szczęście Apocalipsis: Harry at the End of the World jest tanie, więc nie ma z tym problemu. Zresztą uwielbiam gry krótkie, bo przy licznych obowiązkach, żonie, synu, pracy, czasu na granie jest jak na lekarstwo.
W ślad za mroczną opowieścią idzie niesamowita oprawa graficzna, której inspiracji można szukać w wielu miejscach. Od estetyki średniowiecznego tańca śmierci, ryciny i płaskorzeźby, przez działa artystów europejskich z XV wieku, po gry czeskiego studia Amanita Design (Samorost, Machinarium). Jeśli chodzi o doznania wizualne, Apocalipsis pozytywnie zaskakuje.
Podobnie jest z oprawą dźwiękową, mroczną, niepokojącą, depresyjną. Idealnie wkomponowuje się w klimat gry. Za tę warstwę odpowiada Agim Dżeljilji, kompozytor, producent, członek zespołu Őszibarack. Wykonał świetną pracę, bo oprawa na długo zapadła mi w pamięć. W tle jest jeszcze zespół Behemoth, którego utwór w nowej aranżacji jest easter eggiem. Jednak Apocalipsis ma z tym zespołem wiele więcej wspólnego. Lider Behemotha – Adam „Nergal” Darski, jest narratorem w dwóch wersjach językowych. W mojej ocenie wypada poprawnie, zwłaszcza z efektem przejścia w diabelski głos pod koniec zdań, ale to jest w dalszych etapach gry.
Apocalipsis: Harry at the End of the World jest grą bardzo udaną, piękną opowieścią o miłości i cierpieniu po jej utracie. Ale nie ma się co dziwić, że historia ma to coś, w końcu twórca gry – Krzysiek Grudziński – ma korzenie z branży filmowej. I to widać. Co ciekawe, w produkcji pomagała część ekipy Vile Monarch, twórcy m.in. Oh…Sir! The Hollywood Roast czy Crush Your Enemies.
Gdybym miał wystawić ocenę, to byłoby to coś pomiędzy 7,5 a 8. Może gra krótka, ale intensywna i ciekawa. Mam wielką nadzieję, że gra sprzeda się na tyle dobrze, byśmy mogli poznać kolejne dzieła tego twórcy.
PS. Apocalipsis można kupić w fajnej wersji kolekcjonerskiej, a maniakom zdobywania osiągnięć polecam także nasz poradnik.