Rządowy Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju ponownie daje o sobie znać. Tym razem jego efektem jest powołanie Spółki Skarbu Państwa, która będzie bezpośrednio zajmować się wspieraniem twórców gier komputerowych.

Spółka ARP Games ma przede wszystkim pomagać w tworzeniu gier, korzystając między innymi z wiedzy tak dobrze znanych z „growych” kompetencji instytucji jak Uniwersytet Śląski, Agencja Rozwoju Przemysłu czy zarządu powiatu cieszyńskiego. Ok, miało być poważnie, ale jak to się nie śmiać czytając poniższy oficjalny komunikat, który wyjaśnia czym ma się zajmować nowa spółka.

ARP Games będzie rekrutowało młode talenty, pomagając twórczo rozwinąć ich pomysły. Ponadto nowo powstała spółka będzie koncentrowała się m.in. na działalności produkcyjnej w zakresie gier, tworzeniu oprogramowania i popularyzacji sektora przez wydawanie prasy specjalistycznej.

Prasa specjalistyczna brzmi jak pomysł kogoś, kto nie wiem o istnieniu Łososiowego Forum, Digital Dragons, GameDev Evening, Zjazdu Twórców Gier i masie innych wydarzeń, które służą właśnie popularyzacji sektora. Spójrzmy jednak na całą resztę, która wydaje się sensowna. Branża się rozwija, ale nadal wielu twórców potrzebuje pomocy. Problem w tym, że to bardzo płytkie podejście do tematu. W ostatnim czasie deweloperów w Polsce przybywa w takim tempie, że przestałem już liczyć. Jeszcze jakieś trzy lata temu gram.pl zaskakiwał wyliczeniami, że w naszym kraju powstaje właśnie 100 gier. Dzisiaj samych studiów jest jakieś 300 (jak nie dużo więcej). Co rząd, obecny czy poprzedni, zrobił aby osiągnąć taki poziom? Nic. Tylko, a może aż. Jakoś trudno mi przypomnieć sobie branżę, w której działania polityków doprowadziły do czegoś dobrego. Stocznie państwowe dawno zbankrutowały, górnictwo żyje tylko z horrendalnych dotacji państwowych, spółki energetyczne wydały kosmiczne pieniądze na poszukiwanie łupków czy budowę elektrowni atomowej, a teraz są wykorzystywane do maskowania strat nierentownych kopalń. To tylko wierzchołek góry lodowej.

Rządowi nie można odmówić konsekwencji w realizacji obietnic. Problem w tym, że jedna była gorsza od drugiej, klasycznie dla skrajnego populizmu. Państwowe wsparcie dla branży gier było zapowiadane jeszcze w zeszłym roku. Odkopałem komentarze z tamtego okresu.

A teraz kilka cytatów, o których wspomina Adrian Chmielarz.

Im mniej państwo pcha swoje lepkie rączki w daną branżę, tym lepiej dla danej branży.

Otworzy to nowe możliwości dla firm, które robią gry na niby, a działy prawnicze mają większe od developerskich i ssą dotacje jak tylko się da (mamy taki przykład w naszym kraju).

Niech państwo się skupi na problemach, które istnieją i wspiera tych, którzy tego wsparcia rzeczywiście potrzebują.

Branża jak widać zachwycona pomocą państwa nie jest. Trudno im się dziwić. Minister Morawiecki, autor rządowego Planu na rzecz Odpowiedzialnego NiedoRozwoju czy tym bardziej Premier Beata Szydło nie wyglądają na osoby, które wiedzą czego potrzeba branży gier. Twórcy się tego boją, bo wiedzą do czego może to doprowadzić. Wspomniane przeze mnie branże nie są żadnym wyjątkiem. Kilka miesięcy temu Sebastian Mikosz, były prezes PLL LOT w wywiadzie dla Forbesa tak opisał sytuację w spółce.

Wcześniej panowała tu atmosfera niekończącej się sielanki. Kiedy przyszedłem tu po raz pierwszy, związkowcy mówili mi: „Niech się pan tak nie napina, po co te nerwy, przecież wystarczy jeden telefon i jak będzie trzeba, to rząd dosypie kasy”.

Ekonomiści (wykształcenie pozwala mi zaliczać się do tego grona) od dawna wiedzą, że z mieszania się państwa do gospodarki niewiele wychodzi. Statystyki pokazują, że spółki państwowe wykazują znacznie niższą efektywność wykorzystania kapitału, kilkukrotnie częściej zmieniają prezesów i przede wszystkim są bardzo podatne na działanie związków zawodowych i nepotyzmu. Przykłady z krajowego podwórka mamy na wyciągnięcie ręki. Tego właśnie boją się polscy deweloperzy i ciężko mi się temu dziwić. Inna sprawa, że jaki jest sens takiej pomocy rządowej? Czy faktycznie branża jej potrzebuje? Obserwuję ją od wielu lat wydaje mi się, że znam ją bardzo dobrze i pierwsze co mogę o niej powiedzieć to kosmiczna dynamika rozwoju. Politycy, którzy nie raz wykazali się kompletnym brakiem kompetencji, nie są tutaj do niczego potrzebni.

Inna sprawa, że w jakiejś formie rządowe wsparcie dla branży gier już istnieje, ale nie bezpośrednio i w tych obszarach, które wolne od polityki spełniają swoją rolę. Teraz wypowie się Michał Stępień, prezes Jujubee (via SpidersWeb).

Dość kuriozalnie to wygląda gdy na największych targach na świecie są stoiska narodowe Iranu, Belgii czy Szwajcarii, czyli państw niekoniecznie słynących z produkcji gier, a brakuje stoiska polskiego. Niemcy, Francja czy Kanada bardzo skutecznie i efektywnie promują swoją branżę i wprowadzają liczne ułatwienia dla przedsiębiorców zachęcające do inwestowania w tych krajach. Musimy pamiętać, że w erze globalizacji nie funkcjonujemy w oderwaniu od innych, dlatego tak ważne jest by rząd tworzył dla polskich przedsiębiorstw podobne warunki.

Teraz to się zmienia. Mamy Fundację Indie Games Polska, która zorganizowała świetne stoisko na ostatnim Gamescomie. Polecam rzucić okiem na zdjęcia. Na brak finansowego wsparcia również nie można narzekać. Wiele jest programów unijnych, a Narodowe Centrum Badań i Rozwoju ma do rozdania pół miliarda złotych. Rząd mógłby działać w innych kierunkach. Edukacja związana z tworzeniem gier, mimo ogromnego zapotrzebowania na specjalistów, ciągle dopiero się rozwija i głównie inicjatywy samych deweloperów przynoszą efekty. Pozyskiwanie finansowania mogłoby być łatwiejsze i skuteczniejsze, gdyby rząd przez ostatni rok nie doprowadził do ruiny warszawską Giełdę Papierów Wartościowych. O licznych barierach związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, których głównie przybywa, nawet nie ma co wspominać. Niedawno mój kolega otrzymał dofinansowanie z Urzędu Pracy na nowy biznes (mała gastronomia). Łapałem się za głowę słysząc od niego jak wygląda walka z urzędnikami. Aż mi szkoda mu mówić, że to dopiero początek gehenny. Smutne jest to, że na tym polu rząd nic nie robi. Wspieranie nośnej medialnie branży brzmi jednak lepiej niż upraszczanie przepisów podatkowych, a to dla populistów argument kluczowy.

Ktoś powie, że niepotrzebnie się tak rozpisuję, bo ARP Games niewiele znaczy i szkoda się tym tworem przejmować. Moim zdaniem problemem jest jednak kierunek, w którym idą władze centralne. Kilka lat temu polski gamedev chciał, aby cała Polska usłyszała o jego sukcesach. Może głosy były nieśmiałe, ale moim zdaniem tak właśnie było. To nie kwestia parcia na szkło, a docenienia ciężkiej pracy i gigantycznych sukcesów. Teraz jednak widać tego złą stronę. Branża jest na tyle popularna, że przyciąga uwagę tych którzy mogą wyrządzić jej jedynie niedźwiedzią przysługę. Boję się, że ARP Games to skromny, ale jednak początek. On ma to do siebie, że poprzedza kolejną, bardziej rozbudowaną część. Żadna dobra zmiana polskiego gamedev-u nie zniszczy, ale obawiam się, że troszkę szkód wyrządzi, nawet jeśli będzie to „tylko” marnotrawstwo pieniędzy z naszych podatków.

Comments

comments