Trylogię Enigmatis od katowickiego Artifex Mundi mam w jednym palcu. Co więcej, gdy przez error <tuwstawcokolwiek> straciłem zapis pecetowego stanu gry w jedynce, po kielichu i pięciu minutach nauki łaciny zacząłem grać od nowa. I to właśnie Enigmatis: Duchy Maple Creek w wersji na PlayStation 4 spowodowało, że odstawiłem hitową Yakuzę 0 i zacząłem katować tę wyśmienitą przygodówkę HOPA.

Tak wiem, „HOPY są dla casuali”, ble ble ble, no ale co z tego? Jeśli bawię się dobrze i jest to moja odskocznia od tytułów segmentu AAA? A ręcznie rysowane przygodówki mają sporo do zaoferowania. Nie wiem co trzeba mieć w głowie, żeby uważać je za gry gorszego sortu, ale na szczęście to nie mój problem. Są po prostu inne. Za to moim problemem był brak czasu, gdy pod koniec stycznia zadebiutowała na PlayStation 4 pierwsza odsłona serii Enigmatis. Ale z tym sobie już poradziłem.

Przywitała mnie pusta ulica tytułowego Maple Creek oraz prawie całkowita amnezja. Nie był to efekt ostrej alkoholowej libacji czy zażytych środków rozweselających, więc trzeba było wyjaśnić co i jak. Staje się to wraz z rozwojem fabuły, a problem rozbija się o tajemniczego kapłana, hipnotyzujący kościół i sprawę zaginionej dziewczyny. Enigmatis: Duchy Maple Creek to przedstawiciel detektywistycznej przygodówki HOPA, takiej z krwi i kości. Fabuła początkowo może wydawać się zawiła, ale kolejne poszlaki i dowody pięknie składają całą historię w zrozumiałą całość.

Właśnie detektywistyczna część stanowi mocny wyróżnik Enigmatis: Duchy Maple Creek. To już nie tylko proste szukanie poszlak, notatek, zdjęć i śladów po całym mieście. Znalezione rzeczy lądują na ścianie w hotelu, a główna bohaterka ma za zadanie powiązać fakty. Gracz odpowiednio je grupuje i przy odpowiedniej liczbie następuje automatyczna dedukcja. Fabuła idzie do przodu i zabawa trwa dalej. Można by to bardziej rozwinąć, lecz przypominam, gramy w niezobowiązującą i w miarę lekką przygodówkę HOPA.

Nie odkryję Ameryki jak napiszę, że zagadki to standard w tym gatunku. Znajdź przedmiot i domyśl się, gdzie go trzeba użyć. Mapa w Maple Creek jest dość rozległa, więc jest co robić, choć gra i tak rzuca wskazówkami na lewo i prawo. Czasami trafiamy też na w miarę proste układanki, ale w większości nie stanowią wielkiego wyzwania. Za to zadania z ukrytymi obiektami… Ile czasu spędziłem przy niektórych chcąc zrobić je bez podpowiedzi… Badanie każdego centymetra ekranu, siedzenie pół metra od odbiornika i bluzgi wypowiadane w myślach. Ale się udawało. Z pomocą żony czy syna, ale szło. Satysfakcja +10.

Nie wiem jak Artifex Mundi to robi, ale większość ich przygodówek jest niesamowicie wciągająca. Przecież dopiero co opisywałem swoje wrażenie z Clockwork Tales: Of Glass and Ink. To samo jest z Enigmatis: Duchy Maple Creek, które pierwotnie wyszło przecież w roku 2011. Wersja na PlayStation 4 pobija ręcznie rysowane grafiki do standardu HD, a jeśli ktoś posiada PS4 Pro, to cieszyć się będzie natywną rozdzielczością 4K. Jedynie animacje trącą wiekiem. Gdy były tworzone, nikt nie myślał o standardzie 4K. Drobny szczegół bez wpływu na całość gry.

Enigmatis: Duchy Maple Creek to pierwsza część trylogii, więc pewniakiem jest, że także kolejne – Mgły Ravenwood i Cień Karkhali – pojawią się na PlayStation 4. Niska cena, fajna odskocznia od przereklamowanych gier AAA i masa zabawy. Nie ma znaczenia czy gra się samemu, z żoną czy synem u boku. Kilka wspólnych wieczorów, próby bezbłędnego przejścia wszystkich zagadek, wyszukiwanie ukrytych obiektów. To naprawdę może się podobać.

Comments

comments